sakka.fotkoblog.pl
To, co piękne bywa nieosiągalne. To, co możemy osiągnąć zwykle nas nie zadowala.
Trzeba grac, to jeden wielki teatr. Udaję, że cię lubię, moja droga, ale tak naprawdę cię nienawidzę. Ucz się ode mnie, trzeba grac...
2013-06-16 13:07:54
Aparat: SAMSUNG - EXIF↓
Model: SAMSUNG ES30/VLUU ES30
Przys?ona: f/5.7
Ogniskowa: 11.2mm
Na?wietlanie: 1/608
ISO: 80
Włącz muzykę/film
Sekai czyli Świat :P Znajdziecie tu wszystko: krajobraz, zwierzęta, kwiaty...
16 trebun 857 rok ery miecza, Sorbahall
Do kapitana Dziewiątego Legionu Karmazynowych Rycerzy!
Kapitanie, człowiek, którego ci dostarczono został uznany za winnego podburzania ludu i spiskowania przeciwko Jego Cesarskiej Mości. Wobec tego jawnego pogwałcenia ogólnego prawa rada miasta Sorbahall, na terenie którego działał wiadomy więzień postanowiła, że odpowiednią karą, będącą zarazem właściwą nauką dla tych, którzy by chcieli pójść w jego ślady będzie (po uprzednim przesłuchaniu) powieszenie skazańca.
Rozkaz ten powinien zostać wykonany niezwłocznie, by uchronić niewinne dusze, w pełni oddane Naszemu Miłościwemu Cesarzowi przed zgorszeniem i pokusą złamania prawa. Jeżeli dojdą mnie słuchy, żeś postąpił inaczej, lub zwlekał z wykonaniem wyroku, możesz być pewien, kapitanie, że wyciągnę odpowiednie konsekwencje.
Lord Marid, przewodniczący Rady Jego Cesarskiej Mości
PS: Dopilnuj, by skazaniec nie miał okazji do rozmowy z nikim.
Cantris zmiął pergamin zawierający rozkaz i wrzucił do ognia. Obserwował go dopóki nienasycone wiecznie płomienie nie pochłonęły ostatniej litery nakreślonej ręką lorda Marida. Dopiero wtedy odważył się podnieść wzrok, który niemal machinalnie spoczął na zaryglowanych drzwiach z metalowymi umocnieniami.
Od kilku miesięcy Cantris przebywał w więzieniu w Cirre, nadzorując jego pracę zgodnie z wolą cesarza. Nadszedł bowiem czas oczyszczenia, gdy każdy, kto zawadzał władzy był usuwany na zawsze – jedni zgładzeni na oczach łaknącego krwi ludu, inni zasztyletowani w ciemnym zaułku, zostawieni na pastwę gryzoni i żebraków. W takich chwilach przydawali się ludzie oddani, gotowi na wszystko i potrafiący utrzymać język za zębami, którzy nie budzili podejrzeń.
Kołatanie do drzwi wyrwało Cantrisa z zamyślenia; kilkoma krokami pokonał komnatę i odsunął zaporę, by zobaczyć młodzika z czupryną jak siano i twarzą usianą piegami. Był młody i chciał zdobyć zaszczyty służąc cesarzowi – wybrał drogę trudną, acz, jak pokazywał przykład Cantrisa – nie niemożliwą.
- Witaj, Serin – rzekł kapitan, chcąc zaprosić chłopaczka do komnaty.
Ten jednak zawzięcie pokręcił głową i, z trudem łapiąc oddech, powiedział:
- Przybył wóz z więźniem, panie.
Te kilka słów wystarczyło kapitanowi, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Chwycił swoją szkarłatną pelerynę i, zarzucając ją na ramiona już zbiegał za Serinem po krętych schodach. Ze zdenerwowania począł przygładzać swoje przydługie, czarne włosy, które już zaczynały siwieć i dopiero gdy stanął na dole, splótł dłonie za plecami i ruszył dostojnym, długim krokiem w kierunku kamiennej bramy wjazdowej.
Nie zwracał uwagi na kłaniających się w pas parobków i pozdrawiających go rycerzy – chciał jak najszybciej zobaczyć człowieka, którego wyprzedziła zła sława. Zdumiał się bardzo, gdy ujrzał młodego mężczyznę o niezwykle delikatnych rysach twarzy, ubranego w nie najgorsze jasne szaty i hardo patrzącego w oczy każdemu rycerzowi.
Cantris zlustrował skazańca wzrokiem, by w chwilę później zakrzyknąć:
- Do dolnego lochu!
Jego polecenie wykonano natychmiast, ciągnąc za sobą skutego młodzieńca, którego jasne, przenikliwe oczy nagle straciły swój blask. Cała sylwetka więźnia zdawała się błagać o łaskę, której już nikt nie mógł mu udzielić, jedynie do bogów mógł wznosić swe prośby, chociaż nawet oni zdawali się sprzyjać cesarzowi i obracać swe dumne oblicza od jego wrogów.
Cantris patrzył jeszcze przez chwilę na uwijających się strażników zamykających bramę i na stajennych zajmujących się końmi, by w końcu odwrócić się zamaszyście i wrócić do swojej komnaty. Miał zamiar przetrzymać więźnia tą noc o głodzie, by zaraz z rana poddać go przesłuchaniu.
Ponadto czekały na niego dokumenty, na które wcześniej ledwie rzucił okiem. Spisane zostały w jednym z wymarłych już języków, więc Cantris odłożył je, by wrócić do nich w wolnej chwili.
Najpierw jednak musiał napisać do swojego przełożonego, by wiadomość dotarła do niego jeszcze przed śniadaniem, toteż chwycił gęsie pióro, umoczył je w atramencie i pochylił się nad żółtawym już pergaminem. Gdy nie mógł znaleźć odpowiednich słów, sięgnął po kielich z winem, które wydało mu się nieco zbyt cierpkie.
Z przewróconego kałamarza chlusnął atrament zacierając litery nakreślone przez człowieka leżącego na podłodze.
Teo boleśnie upadł na ziemię. W ustach czuł piach, dłonie miał zakrwawione, a skroń, w którą go uderzono, gdy go aresztowano pulsowała bólem. Jęknął, a zawtórował mu dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Spróbował wstać i, chociaż wszystko go bolało, wyprostował się.
Cuchnęło. Wokół Teo unosił się odór zgnilizny i wilgoci, któremu towarzyszył smród starego moczu i kału. Mężczyzna odruchowo przesunął się na bok, nie chcąc siadać na ziemi, chociaż i tak musiał to zrobić prędzej, czy później. Bardziej kierując się zapachem niż wzrokiem, dotarł do świeżej słomy rzuconej pod ścianą i opadł na nią, wykrzywiając usta w grymasie.
Chciało mu się rzygać, więc przechylił się w lewą stronę i doczłapał do kąta, gdzie do zapachów królujących w celi dodał także smród wymiocin. Otarł spierzchnięte usta dłonią i wrócił na słomę, podciągając kolana do piersi i obejmując nogi skostniałymi dłońmi.
Zamknął oczy.
W więzieniu nie było okien, więc Teo nie miał pojęcia, jak długo spał, jeżeli snem można nazwać dziwne majaki, jakie prześladowały więźnia.
Dlatego gdy jaśniejąca postać wpadła do celi w pierwszej chwili Teo wziął ją za zjawę, wspomnienie dawnego życia, przez moment nawet myślał, że już nie żyje.
- Teo! Och, Teo!
Dopiero gdy drobne ramiona zacisnęły się na jego szyi, różane usta zmiażdżyły mu wargi, a słone łzy spłynęły na błękitny kaftan, Teo uwierzył, że to co widzi nie jest kolejnym złudzeniem. Przyciągnął do siebie młodą dziewczynę, by przypomnieć sobie jej słodki, kwiatowo-drzewny zapach.
- Rakisza – szepnął wzruszony.
- Tak, Teo, to ja. – Popatrzyła mu w oczy uśmiechając się poprzez łzy.
- Co ty tu robisz? Jak cię wpuścili?
- Z trudem. – Zrobiła minę. – Przesłuchiwali cię?
- Nie, jeszcze… Nawet jeżeli wezmą mnie na przesłuchanie, to i tak już wszystko postanowione. Oni wydali na mnie wyrok…
Dziewczyna zamrugała szybko i spuściła wzrok na ziemię. Zaraz jednak poderwała go z powrotem na twarz Teo – w blasku lampy, którą przyniosła Rakisza wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle.
- Nie – powiedziała hardo dziewczyna, marszcząc brwi. Teo poczuł dobrze znaną woń siarki i już wiedział, że dziewczyna jest wściekła.
Jednak, nawet jeśli bardzo chciała, nie mogła nic zrobić, by pomóc więźniowi. Zwłaszcza, gdy ten był niewinny.
Teo pojmano znienacka, gdy wykonywał swoje zadanie w jednej z ciemnych i obskurnych uliczek, do których zwykle nikt się nie zapuszczał. Nie zdążył nawet wymówić najprostszego zaklęcia, kiedy ogłuszono go i wciągnięto na wóz. Gdy się ocknął, powiedziano mu, że jest zdrajcą, który sprzeciwił się cesarzowi i poniesie odpowiednią karę.
Każda walka wymaga ofiar, Teo doskonale to rozumiał i ani myślał wycofywać się z raz złożonej obietnicy.
I będę czekał ich powrotu do kresu swych dni, służąc wiernie krwią swoją krwi bogów, a gdy nadejdą im służyć będę, by przywrócić dawny ład. Jeśli umrzeć mi przyjdzie dla nich, umrę z dumą.
- Rakiszo – wychrypiał, kładąc obolałą dłoń na jej policzku. Dziewczyna wtuliła się w nią, przymykając oczy, by ukryć cisnące się do nich łzy. Chciał, by zrozumiała, że chociaż to koniec, to on się nie boi. – Zawsze będę cię kochał, Rakiszo.
Pocałowała go żarliwie słonymi od łez ustami, a on objął ją w pasie tak, jak zwykł to robić dawniej. Oboje starali się zapamiętać tą chwilę, jednym pocałunkiem wyznawali sobie miłość, której nigdy nie ubrali w słowa. To było pożegnanie.
Rakisza odsunęła się powoli i patrząc mu głęboko w oczy powiedziała:
- Pomszczę cię.
Lampa zgasła.
Egzekucję zaplanowano na poranek, toteż robotnicy uwijali się jak w ukropie, by zdążyć wybudować szubienicę. Konstrukcja już stała, gdy zapiał kur, toteż bez większej zwłoki przyprowadzono skazańca.
Motłoch wył i wyklinał młodzieńca odzianego w błękit, który szedł spokojnie przed siebie, nie rozglądając się na boki. Kilku chłopców rzuciło w niego kamieniami, pokrzykując przy tym wesoło, a w ślad za nimi poszli niektórzy dorośli. Strażnicy niezbyt się spieszyli, by uspokoić tłum i dopiero, gdy więzień został ranny w głowę, okiełznali widzów.
Nikt nie widział kapitana Cantrisa, który zamknął się w swojej komnacie i nie raczył zjawić się na widowisku, zajmując się naglącymi sprawami więzienia, przyjmując kolejne rozkazy i rozsyłając gońców.
Teo wspiął się na podwyższenie, czemu towarzyszył radosny okrzyk tłumu, który na chwilę zmienił się w jedną, szaro-burą, cuchnącą istotę żądną krwi. Nikt nie dbał o sprawiedliwość, ludzie pragnęli widowiska.
Niektórzy robili zakłady, czy skazaniec złamie sobie kark, czy też będzie się dusił powoli, aż spuchnie mu język, a oczy wyjdą z orbit. Wszyscy woleli, by się udusił – wtedy egzekucja trwałaby dłużej, a nikomu nie spieszyło się do pracy, zwłaszcza jeżeli wieszano wroga cesarza. Praktycznie każdy, kto wrzeszczał wśród tłumu mógł skończyć tak samo, jednak ci ludzie byli zbyt przerażeni, by bronić swoich braci, ojców, mężów, siostry, żony czy matki. Każdy umierał sam.
Gdy założono pętlę na szyi młodzieńca na placu zapadła cisza. Trwało to tylko chwilę, bo gdy potężna sylwetka kata odwróciła się w stronę wajchy, zawrzało.
- Śmierć! Śmierć! Śmierć!
Echo głosów docierało nawet do więzienia Cirre, leżącego nieopodal i zdawało się trząść budowlą w posadach. Serin biegł po kamiennych schodach co sił, oddychając ciężko. Gdy dopadł drzwi do komnaty kapitana, zaklął tak, jak nigdy nie odważyłby się przy swoich przełożonych – drzwi były zamknięte.
Naparł na nie całym ciałem i pchnął, a blokada ustąpiła natychmiast. Okrzyk zwycięstwa zamienił się w okrzyk grozy, gdy wzrok Serina padł na bezwładne ciało kapitana leżące na podłodze.
Lord Marid Teilascome, przewodniczący Rady Jego Cesarskiej Mości zjechał na egzekucję na czas. Z końskiego grzbietu obserwował jak w oddali skazaniec rzuca się w konwulsjach, coraz bardziej zaciskając pętlę na swojej szyi. Jego kark okazał się mocny i młodzieńca czekała długa i bolesna śmierć.
Marid uśmiechnął się pod nosem, a jego biała klacz zaczęła niespokojnie strzyc uszami i drobić w miejscu – nie lubiła tłumów ani egzekucji. Mężczyzna poklepał ją uspokajająco po szyi i skręcił w pustą ulicę, odprawiając swoich ludzi.
Lord był potężnym człowiekiem, nawet gdy zsiadł z konia jego postawna sylwetka onieśmielała. Tego dnia nie musiał się kryć ze swym bogactwem, przywdziewając purpurowe szaty, ozdabiane złotem i drogimi kamieniami. Jego szeroki kapelusz przysłaniał brązowe, starannie ułożone loki, a pomarańczowe pióro ozdabiające nakrycie głowy powiewało lekko, gdy Marid wchodził po stopniach do budynku przystrojonego kwiatami.
Dojrzała, siwiejąca już kobieta czekała i, gdy tylko go ujrzała, natychmiast zaprowadziła lorda do podłużnej izby. Tam, pośród wszechobecnych kwiatów, których zapach nieco oszałamiał, stały w rzędzie młode, ładne dziewczęta.
Kobieta uśmiechnęła się do lorda Marida i wskazując ręką na dziewczyny powiedziała:
- Wszystkie one są dla mnie jak córki, panie. Wybierz tą, która ci się podoba, a ja zapewniam, że nie będziesz żałował.
Mężczyzna przyglądał się uważnie każdej z dziewcząt, oceniając je i niemal natychmiast odrzucając. Wszystkie wydawały mu się zbyt pospolite, zwyczajne i nudne. Dopiero po chwili zauważył ognistowłosą dziewczynę skrytą między ponętną blondynką i wysoką brunetką z żółtą wstążką we włosach.
- Jak ci na imię? – zapytał, mierząc ją wzrokiem. Była drobna, niewysoka, ale piersi pod dopasowaną suknią miała wyjątkowo bujne. W dodatku w jej wyglądzie było coś dzikiego i tajemniczego, Marid nie do końca wiedział, czy to przez jej rude loki, zielone jak mech czujne oczy, czy przez sercowatą twarz usianą piegami, ale było w niej coś, co go przyciągało. Zdawała się być zupełnie inna niż wszystkie nierządnice z jakimi do tej pory obcował, urodę miała jakąś szczególną.
- Rakisza, panie – odparła, patrząc mu w oczy jakby rzucała wyzwanie.
- Poprowadzisz mnie? – Lord Marid wyciągnął rękę, którą dziewczyna niespiesznie ujęła.
Gdy dotarli do ciemnej alkowy, w której unosił się nieodzowny zapach kwiatów, Rakisza zamknęła szczelnie drzwi. Marid śledził ją łakomym wzrokiem, zastanawiając się ciągle, co takiego wyróżnia ją od innych nierządnic.
- Co sprawia, że jesteś taka? – zapytał, nie mogąc się powstrzymać.
- Jaka? – zdziwiła się ognistowłosa, odwracając się szybko tak, że jej włosy musnęły twarz mężczyzny. Wciągnął jej słodki zapach, który kojarzył mu się z soczystą wonią drzewa. A może to był jakiś nieznany mu kwiat?
- Inna niż wszystkie kobiety – powiedział cicho, nie odrywając wzroku od jej sylwetki.
- Och. – Uśmiechnęła się lekko, sięgając dłońmi za plecy, jakby chciała rozwiązać suknię. – Jestem Rakisza. – Przysunęła się, a on odruchowo postąpił krok do tyłu.
- Tak, wiem – mruknął, okręcając kosmyk jej włosów na palcu. Dziewczyna rozpięła mu koszulę i położyła dłoń na piersi, uśmiechając się, gdy poczuła przyspieszone bicie serca. Marid chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ognistowłosa pocałowała go mocno i oboje opadli na łoże. Lord przyciągał do siebie dziewczynę, ale ona ciągle się wyginała. Jej słodki zapach drzewny zdawał się zmieniać w ostrą woń siarki. Zanim jednak Marid zdążył zrobić cokolwiek, położyła mu prawą dłoń na ustach. Siedziała na nim okrakiem, a jej bujne włosy spływały kaskadą po ich ciałach.
Rakisza odsunęła się nagle, jedną rękę wciąż trzymając z tyłu, najpewniej podtrzymując suknię, jakby się wstydziła swojej nagości.
Dziewczyna uniosła lewą dłoń, którą do tej pory chowała za plecami i błysnęła chłodna stal sztyletu.
- I jestem tu po to, by cie zabić.
Ręka Rakiszy opadła w dół.
Komentarze
Dodaj komentarz
Poleć to zdjęcie znajomym
Podaj swój adres e-mail
Podaj adresy e-mail znajomych
Napisz wiadomość
Przepisz kod z obrazka:
Aż nie wiem co napisać *-*
black-cat: Aż nie wiem co napisać *-*
odpowiedz